Góry uczą o wodzie…

Biznes dla klimatu
Udostępnij

Trudno namawiać do oszczędzania wody w miesiącu, w którym aż tak dużo pada. Kto z nas pamięta jeszcze  alarmujące informacje z kwietnia o grożącej nam suszy. Miały one związek z bardzo małymi opadami śniegu – można powiedzieć – zimy prawie nie było. W efekcie obserwowaliśmy bardzo niskie stany wód w jeziorach, rzekach czy też w wodach gruntowych. Mówiąc o możliwej suszy część ekspertów, już wtedy ostrzegała przed prawdopodobnymi powodziami i podtopieniami. Przecież przyroda sama dąży do równowagi.

 

Faktycznie – tegoroczne lato przyniosło duże i gwałtowne opady. Dużo rzek wylało, a w wielu miastach kanalizacje deszczowe okazały się niewydolne. Czerwcowe i lipcowe opady nie zastąpią jednak dużej, zimowej pokrywy śnieżnej. Śnieg, w pewnym sensie, działa jak gąbka – topniejąc, powoli oddaje wodę. Podobną rolę w przyrodzie pełnią naturalne tereny bagienne czy też systemy melioracyjne. Niestety do zniszczenia terenów bagiennych, czy też zaniedbania melioracji, od lat przyczyniamy się sami. Pomimo obfitych, letnich opadów stany wód gruntowych w Polsce są nadal niskie. W niedługim czasie liczba miejscowości z okresowym brakiem wody w Polsce może przekroczyć nawet 100. Stepowienie obszarów w woj. łódzkim to stale postępujący proces. Dlaczego tak się dzieje?  Bardziej intensywne i krótkotrwałe opady związane są ze zmianami klimatycznymi. Podobnie sprawy się mają w wielu krajach afrykańskich czy też w Australii. Mamy tam długie okresy suszy, często towarzyszą nim pożary. Po nich występują rzadkie, ale bardzo intensywne opady. Woda opadowa spływa gwałtownie do odbiorników, powodując na swojej drodze wiele zniszczeń. Spływając szybko nie zdąży przesiąknąć w głąb ziemi do wód gruntowych.

 

W Polsce końcowym odbiornikiem wszelkich wód opadowych jest Bałtyk. Tam gromadzi się większość zanieczyszczeń, w tym związków biogennych spływających z terenów rolniczych. Od lat obserwujemy jego postępującą eutrofizację. Podobne zjawiska możemy zauważyć w wielu polskich  jeziorach. Zasobów wodnych w naszym kraju ciągle nam ubywa. Mamy ich  ok. 1.700 m3/mieszkańca – co plasuje nas w ogonie Europy. Największe braki wody pojawiają się w centralnej Polsce. Niestety, nic nie zapowiada, że może być lepiej. Temperatury w Polsce będą rosnąć, a wody będzie coraz mniej. To aktualnie pisany scenariusz głównie naszym działaniem. Przeraża mnie to, że większość z nas jeszcze tego nie dostrzega. Nurtuje mnie więc pytanie: „jak temu zaradzić?” Zanim postaram się na to odpowiedzieć, podzielę się swoimi osobistym doświadczeniem.

 

Zapewne nie raz  zdarzyło nam się odczuwać brak wody

 

Na przykład w kranie z powodu awarii sieci, w rolnictwie po dłuższych okresach suszy czy też w naszych ogrodach przy spadkach ciśnienia. Jesteśmy jakby w panice – jak to, nie ma wody? W gorące i suche lata na wielu obszarach Polski woda zaczyna być reglamentowana. Im więcej nam jej brakuje tym bardziej ją możemy docenić. Trochę tak jak z przysłowiowym „szlachetnym zdrowiem”. Sądzę, że niewielu z nas przeżyło prawdziwe pragnienie.  Suche gardło, niemożność przełknięcia śliny, towarzyszące temu uczucie wielkiego zmęczenia. Z perspektywy lat mogę powiedzieć: miałem to „szczęście”. Nie zdarzyło się to na pustyni lecz wysoko w górach w otoczeniu lodowca i grubej pokrywy śnieżnej. Myślę, że to właśnie był początek mojego, długiego procesu myślowego, który doprowadził mnie do zainicjowania Manifestu Klimatycznego.

 

Trzynaście lat temu uczestniczyłem w wyprawie na najwyższy szczyt Ameryki Południowej – Acocangua (6.962). Niewiele brakowało, abym się kompletnie odwodnił. Nie miałem jeszcze zbyt wiele doświadczenia wysokogórskiego. Moja wydolność fizyczna była dobra, niestety organizacja i logistyka wyprawy pozostawiała wiele do życzenia. W dzisiejszych czasach liofilizowana żywność i witaminy w tabletkach rozpuszczanych to podstawa diety. Kilkanaście lat wcześniej królowały jeszcze ciężkie puszki, słoiki, sucha kiełbasa i różnego rodzaju przetwory w proszku jak kisiel czy też oranżada. W górach trzeba wypijać minimum 4 litry płynów dziennie. Można mało zjeść ale nie wolno dopuścić do odwodnienia organizmu. Woda jest jednak bardzo ciężka (im wyżej tym bardziej ciąży), stąd zabierałem jej tylko tyle, ile wydawało mi się potrzebne. Wysoko w górach jest mnóstwo śniegu i lodu. Gotując go można uzupełniać płyny. Jednak do topienia śniegu potrzebny jest gaz, a on też waży. Co nie mniej ważne, zabiera dużo miejsca w plecaku, więc i na tym oszczędzaliśmy. Czuliśmy się mocni, dobrze przygotowani, żądni sukcesu. Początkowo pogoda nam sprzyjała. Po okresie aklimatyzacji byliśmy gotowi do ataku szczytowego. Ruszyliśmy z obozu na wysokości 5.400 m. Około czterysta metrów przed szczytem załamała się pogoda. Nagle przyszły chmury, zaczął sypać śnieg, widoczność spadła do kilkunastu metrów. Nie było z nami przewodnika, więc zdecydowaliśmy się na odwrót. Przy braku widoczności z dużym trudem odnaleźliśmy drogę do obozu. Z uwagi na zmianę warunków musieliśmy uzupełnić sprzęt oraz zapasy żywności. Następnego dnia zeszliśmy do bazy Plaza de Mulas (4.300). W drodze powrotnej do obozu przeżyłem prawdziwą burzę śnieżną. Nagle pociemniało, ogarnęła nas chmura. Sypnęło śniegiem, zaczęły się wyładowania elektryczne. Miałem „duszę na ramieniu” (może nawet sterczące włosy) wędrując przy nikłej widoczności wśród błyskających piorunów z plecakiem wypełnionym żelaznym sprzętem typu raki, karabinki, gaz. Góra wynagrodziła nam te chwile grozy czymś wspaniałym: na wysokości 5.300 m wyszliśmy ponad poziom chmur, burza została w dole a nas powitał olśniewający zachód słońca. To jedno z przeżyć, którego nigdy nie zapomnę.

 

Zachód słońca nad Nido de Condores (po przejściu przez burzę śnieżną). Fot. WF

Opady ustały, przyszedł wyż a wraz z nim duży mróz i wiatr. Pomimo trudnych warunków pogodowych podjęliśmy drugą próbę ataku szczytowego. Wyszliśmy w środku nocy. Strasznie wiało – na pewno ponad 70 km na godzinę – co przy temperaturze minus 10 stopni powodowało szybkie wyziębianie organizmu. Po dwóch godzinach wędrówki byłem totalnie przemarznięty. Zacząłem odczuwać początki odmrożenia palców u rąk i nóg. Na szczęście koledzy z drugiej grupy nocowali 600 metrów powyżej nas – gorąca herbata i ciepły śpiwór uratowały moje palce. I znów pogoda nie pozwoliła nam zdobyć szczytu. Te dwie pierwsze próby miały niewiele wspólnego z doświadczeniem o wodzie, chyba że 70% masy ciała człowieka to woda i stąd zwiększone narażenie na odmrożenia. Podczas nich zużyliśmy wiele energii a organizm nie regeneruje się szybko na dużych  wysokościach. Zastanawialiśmy się, czy w ogóle mamy szanse w takich warunkach. Trzeba było wymyślić coś nietypowego. Mieliśmy też dodatkowy dylemat: coraz bliższy termin lotu do Europy oraz resztki zapasów żywności.

 

Mimo to postanowiliśmy spróbować raz jeszcze. Wyszliśmy zdecydowanie później  niż poprzedniego dnia – ok 7 rano, jak tylko wyłoniło się słońce zza góry. Chcieliśmy aby choć trochę nas dogrzewało. Tym razem mróz, wiatr i słońce zgotowały nam niesamowite widoki. Tego dnia poznałem  słynne „viento blanco”. Biały wiatr kreślił na niebie przepiękne rysunki ptaków, zwierząt, przedziwnych form geometrycznych. Charakterystyczna była „cienka kreska chmur” tworząca te wspaniałe zjawiska. Pomimo braku czasu, nie mogłem sobie odmówić paru przystanków aby podziwiać te dzieła przyrody. W słońcu nie czułem zimna, czy też dużego zmęczenia, cały czas podążaliśmy w górę. Niestety zabrałem zbyt mało napojów – termos herbaty i pół litra wody w butelce – okazało się to poważnym błędem. Po zdobyciu szczytu i związanym z tym odprężeniu odczułem pierwsze symptomy  odwodnienia. Herbata była dawno wypita a woda w butelce po prostu mi zamarzła. Mimo, że byłem otoczony lodem i śniegiem zasychało mi w gardle. Próbowałem ratować się śniegiem, co na chwile przynosiło ulgę ale zaraz zwiększało jeszcze bardziej moje pragnienie. Krok po kroku opuszczały mnie siły, zwalniałem. W głowie kłębiły mi się myśli: zdobyć szczyt i nie móc o tym opowiedzieć? Na szczęście jest coś takiego jak wytrwałość i adrenalina –  siły mi „wróciły” jak tylko ujrzałem obóz kilkaset metrów poniżej. Uff, udało się. Przez resztę dnia i całą noc topiłem śnieg popijając cienką herbatkę. Odzyskałem siły, jednak nauczka została na całe życie. Brak dostatecznej ilości wody wraz z ekstremalnym wysiłkiem mógł spowodować nieodwracalne skutki.

 

To doświadczenie nauczyło mnie jak ważne jest mądre racjonowanie i oszczędzanie wody. Małe ilości spożywane dość często są dziś dla mnie główną zasadą przestrzeganą w wysokich górach. Dodatkowo zdecydowanie bezpieczniej jest zabrać ten przysłowiowy kilogram więcej aby, w przypadku nieprzewidzianych okoliczności, mieć „żelazny” zapas.

 

Obecnie podobnie podchodzę do zasobów wodnych

 

Powinniśmy z nich czerpać w sposób zrównoważony i w żadnym wypadku nie dopuszczać do ich wyczerpania czy też zanieczyszczania. Te mocne przeżycia z 2007 roku spowodowały, że zacząłem więcej myśleć o wodzie. Moja praca bardzo mi w tym pomagała choć do pomysłu z manifestem upłynęło jeszcze wiele lat. Przełomowym wydarzeniem był dla mnie powrót  na Acocanguę po 12 latach. Okolica góry była zupełnie odmieniona. W 2007 roku lodowiec schodził prawie do bazy, która otoczona była wspaniałymi penitentami. Poza „białym wiatrem” i burzą śnieżną, to one zrobiły na mnie największe wrażenie  przyrodnicze – nigdzie wcześniej ani później nie widziałem takich śnieżnych „stalagmitów”. W 2019 roku penitenty praktycznie zniknęły. Dwieście metrów powyżej bazy,  udało nam się znaleźć coś na ich kształt, jednak tylko w skali mikro. To uświadomiło mi jak ocieplił się klimat. Dużo niższy poziom wód w rzece spływającej doliną także to potwierdzał. Cieplejszy klimat ułatwił nam co prawda wejście na szczyt, jednak smutek spowodowany zmianami klimatu w tych pięknych górach pozostał.

 

Zbyszek – wspinaczkowy partner wśród penitentów 2007. Fot. WF

 

Widok na Plaza de Mulas 2019. Fot. WF

Powtórne wejście na Aconcagua było dla mnie etapem przygotowań do wyprawy na Everest. W Nepalu, podobnie jak w Argentynie, miałem okazję porównać warunki śniegowe i lodowcowe. Wcześniej byłem tam w 2011 roku i różnica była bardzo wyraźna.  Zresztą wystarczy porównać poziom lodowca Mer de Glace w Chamonix (Alpy). Można tam dokładnie  zobaczyć dokąd schodził lodowiec na przestrzeni ostatnich wielu lat. Te dane są zatrważające, jak szybko on niknie, szczególnie w ostatnich latach. Aby dojść do przepięknej jaskini lodowej, musiano dobudować  już około 500 stopni! Lepszego, a w zasadzie gorszego dowodu zmian klimatycznych nie musimy szukać. W czasie mojego długiego pobytu w Nepalu – w bazie lód znikał dosłownie każdego dnia. Namioty ciągle trzeba było przestawiać, wzmacniać. Część wielkich głazów spoczywających na lodzie traciła stabilność. Wielkie wrażenie sprawił na mnie lodowiec Khumbu. W nocy trzaskający pękającym lodem – jak uderzenia piorunów,  popołudniu spływający tonami wody. Ten topniejący lodowiec to najbardziej widowiskowy odcinek trasy na Everest. Był on też najbardziej niebezpieczny. Praktycznie codziennie schodziła z niego jakaś lawina lub obrywał się któryś z seraków. Lokalni Sherpowie nie mają wątpliwości – klimat się zmienia w coraz szybszym tempie. Lodowiec pokonywałem trzykrotnie w górę i w dół. Za każdym musieliśmy iść inną trasą. Szczególnych wrażeń dostarczały przejścia po chwiejnych, aluminiowych drabinach nad przepastnymi, ziejącymi pustką szczelinami. Zasadą było przejście lodowca zanim słońce wzejdzie wysoko. Pod jego wpływem, w godzinach południowych pojawiały się rwące potoki. Zejście z Everestu dopełniło moją górską edukację o wodzie. Fascynacja lodowcem oraz troska lokalnej społeczności o Wielką Górę dały mi impuls by powstał Manifest Klimatyczny. W Nepalu nie brakuje jeszcze wody, choć w rzekach jest ona bardzo zanieczyszczona. Ocieplający się klimat powoduje częste,  gwałtowne ulewy a związane z tym powodzie, czy też lawiny błotne są przyczyną wielu nieszczęść. Z tych powodów brak jest wody zdatnej do picia. Najświeższe informacje telewizyjne niestety to potwierdzają.

 

Słoneczny krąg na Everestem. Fot: WF
« 3 z 4 »

 

 

Wracając do postawionego pytania – jak zaradzić naszym niechlubnym postawom –  uważam, że kluczową rolę może odegrać tylko szeroka EDUKACJA

 

Trzeba wywierać presję, podkreślać wartość wody jako zasobu niezbędnego nie tylko do życia ale i dla rozwoju gospodarki. Nie zmienimy naszych przyzwyczajeń z dnia na dzień. To wieloletni proces – sam jestem tego dobrym przykładem. Dziś nie tylko ja zadaję sobie pytanie czy musimy zużywać aż tak dużo wody – szczególnie tej wodociągowej? Czemu ciągle jeszcze tak niewiele korzystamy z deszczówki? Jej powtórne zagospodarowanie może być zbawienne dla naszych wód gruntowych. Natomiast wykorzystanie oczyszczonych ścieków do nawadniania pól może znacznie zminimalizować problem braku wody w centralnej Polsce. Są kraje, które z powodzeniem wykorzystują każdą kroplę zarówno wody opadowej, jak i tej pochodzącej ze ścieków. Warto dodać, że są to kraje bogate, a są takie bo traktują wodę gruntowną jak najbardziej wartościowy zasób. W krajach tych niemożliwe byłoby wykorzystanie uzdatnionych wód podziemnych na cele przemysłowe. W Polsce ciągle jest to jeszcze powszechna praktyka. Osobiście znam przykłady, gdzie do polewania hałd materiałów sypkich używa się wody wodociągowej. Podobnie do płukania kanalizacji czy też mycia ulic – taki nasz polski standard. Coś z tą naszą świadomością musi być nie tak, więc czeka nas bardzo długa edukacyjna droga.

 

Promujmy świadome oszczędzanie wody, retencjonowanie jej w miejscu opadu i lokalne jej  zagospodarowywanie W myśl starego hasła: myśl globalnie – działaj lokalnie, apelujmy do rządu i samorządów aby identyfikowali się z tą dobrą, sprawdzoną zasadą.  Wielkie zbiorniki retencyjne nie poprawią złej sytuacji wód gruntowych w centralnej Polsce. Jest wśród naszego społeczeństwa taka mania wielkości: wielki kraj, wielkie inwestycje, wielka pomoc państwa. Moim zdaniem prawdziwą wielkość możemy osiągnąć poprzez miliony drobnych, konsekwentnych, codziennych działań. Zacznijmy od siebie. Wejdźmy na www.manifestklimatyczny.pl, podejmijmy wyzwania i wytrwajmy w ich realizacji. Korzystajmy z programów typu „Moja Woda”, czy też wielu innych ogłaszanych przez samorządy. Takich dobrych inicjatyw pojawia się coraz więcej. Przyłączajmy się do nich. Miejmy na uwadze, że pozytywne zmiany będą zauważalne dopiero za wiele lat. Mimo to dzień w dzień, miesiąc po miesiącu, rok po roku podejmujmy kolejne wyzwania – dawajmy dobry przykład – edukujmy. Nasza Planeta to największa wartość – zadbajmy o nią wspólnie, by żyć tam gdzie woda czysta i trawa zielona…

 

Autor tekstu: Wojciech Falkowski