Zrozumieć Wisłę – z Opatowca do Sandomierza

Udostępnij

Rzeka ledwo toczy wody – powiedział szyper. Od wczoraj poziom spadł o 30 centymetrów. Łatwo nie będzie moi drodzy.

Dobrze się zaczyna ten drugi dzień akcji Wspólnie dla Wisły… ale nie ma odwrotu – płyniemy!

 

 

 

160 kilometr Wisły. Utwardzony brzeg w małej miejscowości Opatowiec, najmniejszego miasta w Polsce. Tuż obok ujścia Dunajca do Wisły. Tu zaczynamy kolejny etap, tu spotykamy się z eskortującym smoczą łódź houseboatem. Od tej pory płyniemy w duecie. No… może nie do końca, ponieważ dość szybko okazało się, że siła mięśni Smoków przewyższa o kilka kilometrów siłę silnika dużej łodzi. Logistycznie generuje nam to trochę trudności, ale wioślarzom trzeba oddać uznanie i szacunek. Siła w wodzie.

 

O poranku jest rześko, wietrznie. Przy pobieraniu próbek wody do celów badawczych wyraźnie czuć, jak ciepła jest Wisła. To pierwsze poważne zaskoczenie tego etapu. Drugie – rzeka nie pachnie, a konkretnie – nie śmierdzi. Charakterystyczne olfaktoryczne doznania, tak częste w kontaktach z różnymi akwenami, tu nie występują. Kiepskie wrażenie wyniesione z Krakowa blednie. Tak można żyć.

 

 

Za Nowym Korczynem Wisła przyjmuje wody kolejnej rzeki. Przepływająca przez tę miejscowość Nida zasila Wisłę, nieco odmieniając jej wizerunek, rzeka się poszerza a nawigacja staje się trudniejsza.  Stan wody jest bardzo niski, obnaża konary drzew, kamienie – sporo elementów krajobrazu, które musimy ominąć. Łódź płynie tak, jak pozwala na to rzeka. Momentami częściej jednak nie płynie, częściej jest pchana. Podobnie jak nasza dość masywna eskorta. To pchamy, wyjścia nie ma.

Gdy jednak trafiamy na spławne fragmenty i wchodzimy na trasę nurtu, rzeka pozwala nam się czytać. To jest szalenie interesujące zwłaszcza dla kogoś, kto o istnieniu takiego alfabetu nie miał pojęcia.

 

  • Alfabet rzeki

 

Są miejsca gładkiej, lśniącej wody, są też takie pomarszczone wiatrem ledwo wyczuwalnym. Widać granicę szybszego i wolniejszego nurtu, widać zawirowania mniejsze i większe. Po kilku kilometrach i wnikliwej obserwacji już można bezbłędnie rozpoznać, gdzie czai się przeszkoda ukryta płytko pod lustrem wody, gdzie jest spokojna woda, gdzie nurt właściwy a gdzie głębia.

 

Oczywiście w nawigacji pomagają znaki żeglugowe, które wyznaczają lewą (biało-zielone) i prawą (biało-czerwone) stronę szlaku, ostrzegają przed niebezpiecznymi fragmentami. A przynajmniej powinny, taka jest teoria. W praktyce, wiadomo, różnie bywa, zwłaszcza, że rzeka potrafi diametralnie zmienić swoje oblicze. W końcu jest kobietą, a my, dziewczyny, lubimy zaskakiwać.

 

Co ciekawe, oznaczenia wiślane to również alfabet historii naszego kraju. Analizując te oznaczenia na poszczególnych odcinkach, można dość dokładnie określić niegdysiejsze granice między zaborami: austriackim, rosyjskim i pruskim. Krakowski odcinek (zabór austriacki) odznaczał się oznakowaniem brzegowym, część Wisły Górnej, cała środkowa aż niemal do Torunia (zabór rosyjski) to bakeny, czyli zakotwiczone boje oraz tyczki wbijane bezpośrednio w dno w pobliżu piaszczystych łach jak najbliżej nurtu. Dolna Wisła (zabór pruski) to znów oznakowanie brzegowe. Różne sposoby oznakowania nie wynikają ze zwyczajów, jak moglibyśmy sądzić. Nie są też wynikiem przepisów obowiązujących niegdyś na terenie poszczególnych państw zaborczych. To raczej przejaw chęci wyznaczania szlaku w sposób jak najbardziej praktyczny i czytelny na zupełnie różnych pod względem hydrologicznym odcinkach Wisły.

 

Klasyczny krajobraz wiślany – łachy i drzewa

 

Kilkadziesiąt kilometrów żeglugi i dopływamy do Szczucina, gdzie w końcu znajdujemy chyba pierwszą od Krakowa przystań. Daleko jej wprawdzie do luksusowej mariny, ale można tu bezpiecznie zacumować, odpocząć, rozprostować nogi i posilić się przed dalszą drogą.

 

Na 223 kilometrze docieramy do Połańca, gdzie znajduje się piąta co do wielkości w Polsce elektrownia węglowa. Do chłodzenia wykorzystuje wiślane wody i aby ten proces przebiegał bez przeszkód, reguluje to ruchoma zapora, która w razie konieczności spiętrza rzekę. Dziś jest opuszczona, można przepłynąć bezpiecznie, jednak ruch wody w tym miejscu wskazuje wyraźnie na jej obecność. Świadczy o tym również temperatura wody w tym miejscu – rzeka tu nigdy nie zamarza, co przyciąga gatunki ryb ciepłolubnych. Legendy mówią, że można tu złowić suma o wielkości bizona. Jak wiele przesady jest w tej historii? Trudno określić.

 

Nasi utknęli na mieliźnie

 

Po drodze miniemy Baranowo Sandomierskie, gdzie kilometr od rzeki widać dawną siedzibę magnackiego rodu Leszczyńskich, zwaną Małym Wawelem oraz parę kilometrów dalej Tarnobrzeg. Jeszcze chwila i zobaczymy na horyzoncie piękną starówkę – zachód słońca zastanie nas w Sandomierzu.

 

Im dalej od źródeł, tym Wisła staje się szersza, jest więcej wysepek i rozlewisk. Trudniej się nawiguje, łatwiej wpaść na mielizny – o czym przekonamy się podczas kolejnego etapu z Sandomierza do Puław.

 

 

 

CZYTAJ WIĘCEJ: