Zrozumieć Wisłę: Z Puław do Warszawy
Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że wstanę o 3 nad ranem, wsiądę na smoczą łódź i zrobię 65 kilometrów wiosłem po Wiśle, kazałabym mu się skonsultować z lekarzem lub farmaceutą.
Ale namówili mnie. Zatem płynę – w sensie ścisłym.
372 kilometr Wisły. A przed wschodem słońca w Puławach jest cicho i przyjemnie chłodno. Delikatna mgiełka unosi się nad wodą, lokalni wiślani lokatorzy powoli budzą się do życia. Kilka razy miałam refleksję, jak bardzo żałuję, że nie mam aparatu fotograficznego w oczach, który mógłby zatrzymać w kadrze te widoki. Telefon jest nieporęczny – nie da rady robić ujęć i wiosłować w tym samym czasie.
– Każdy daje 10%! Gdy Ty nie wiosłujesz, ktoś musi wiosłować za Ciebie. Dajesz, równo! Siła w wodzie.
Po takim dictum aż głupio się nie przykładać do wiosła.
Powiedzieć, że rzeka widziana tuż przy lustrze wody jest urokliwa, to w zasadzie nic nie powiedzieć. Że piękna, to już lepiej. Zachwycająca i oszałamiająca – już jesteśmy bliżej prawdy. Możliwe, że adekwatne słowo nie istnieje, a ja właśnie popełniam jedne z kardynalnych błędów reportażu – nadużywam przymiotników. Trudno, jest jak jest. A konkretnie rzeka jest – obłędna. Teraz, gdy przyroda już zdążyła się nasycić wiosną i wczesne lato strzela fajerwerkami odcieni zieleni, nie sposób oderwać od tego wzroku.
Nurt znów nie rozpieszcza. Wysiadamy, pchamy, płyniemy. Płyniemy, wysiadamy, pchamy. Tak to właśnie wygląda.
Koledzy na houseboacie również raportują problemy z przepływem. Oni mają trudniej. Duża łódź zostaje daleko w tyle, co o tyle komplikuje sprawę, że w tyle zostaje również druga część ekipy Smoków. Zarządzanie logistyką na tej wyprawie to duże wyzwanie.
-
Co tu tak dymi?
Czarną smugę widać z odległości kilku kilometrów. Im bliżej, tym większa trwoga – cokolwiek idzie kominem w powietrze, nie wygląda na produkt neutralny dla otoczenia.
Co dokładnie tak dymi? Czy jest trujące? Czy jest prowadzony w okolicy monitoring jakości powietrza? Te i kilka innych pytań trafiają na skrzynkę całego zespołu prasowego spółki Enea, która zarządza elektrownią węglową Kozienice – największym w Polsce producentem energii elektrycznej z węgla kamiennego. Pytania, na moment pisania tego tekstu, niestety pozostają bez oficjalnych odpowiedzi. Od ponad miesiąca. Naprawdę, nikt mi nie odpowie na proste pytania?
Na szczęście można liczyć na organizacje pozarządowe. Od nich można dowiedzieć się wiele. Dobrym źródłem jest tu strona „Elektroproblem Kozienice”. Kampanię społeczną dotyczącą Elektrowni Kozienice i jej wpływu na klimat, zdrowie ludzi i zasoby wodne zainicjowało Towarzystwo na rzecz Ziemi – ogólnopolska organizacja działająca na rzecz ochrony środowiska i zdrowia oraz wspierająca społeczności lokalne. Jak sama organizacja pisze na swojej stronie: Postępujące zmiany klimatyczne, problemy z dostępem do wód, uzależnienie od węgla i lawinowy wzrost cen energii zagrażają bezpieczeństwu energetycznemu, ekonomicznemu i ekologicznemu Polski. Elektrownia Kozienice nie jest tu wyjątkiem. Nawet dostosowanie do nowych norm emisyjnych nie rozwiązuje dwóch najważniejszych obecnie problemów: emisji dwutlenku węgla, które pogłębiają zmianę klimatu oraz nieprawdopodobnie wysokiego poboru wód z Wisły.
– Dajcie spokój, co z Was takie boi dudki? Damy radę spłynąć smoczą! – obstawał przy swoim Henio, uprzednio obadawszy okiem przeszkodę.
To próg wodny przy elektrowni. Przynajmniej kilkanaście centymetrów w różnicy poziomów i dość gwałtownie płynąca w tym miejscu rzeka nie sprawia wrażenia, że można ją „tak po prostu wziąć i popłynąć”. Reszta załogi też ma wątpliwości. Demokratycznie uznajemy, że smoczą bierzemy „pod pachę” i przenosimy kilkadziesiąt metrów za próg wodny.
Musimy jednak patrzeć pod nogi. Na brzegu lokalne ptaki znalazły bezpieczną przystań lęgową. Mijamy kilkanaście gniazd – symbolicznie wyżłobione w piasku dołki w ziemi a w nich złożone jaja. Konsultuję ze specjalistami ornitologami ich wygląd – to rybitwa rzeczna. Szacuje się, że w Polsce jej liczebność to 4000 – 4500 par, nie aż tak wcale dużo. Z szacunkiem i ostrożnością przechodzimy obok.
Smocza łódź znów w wodzie, możemy płynąć dalej, chociaż dla mnie przygoda z wiosłem już się kończy. Na smoczą czeka już druga zmiana.
Trochę żal wysiadać z łodzi. Bo oto właśnie obok nosa przechodzi mi przepłynięcie ciekawym fragmentem Wisły. Mniej więcej na wysokości miejscowości Łęg już widać majaczący na horyzoncie Pałac Kultury – symbol Stolicy, który niektórzy chętnie zrównaliby z ziemią. Jednak ten wiślany fragment, który doprowadza nasza Załogę do Stolicy, jest interesujący, dziki. Kontrast natury z widokiem na metropolię musi być niesamowity.
Ponieważ houseboat daleko w tyle, podejmujemy decyzję, że resztę trasy do Warszawy ekipa pierwszej zmiany jedzie autami. Punktem spotkania obu ekip będzie stołeczna plaża nudystów, z której smocza łódź przyodziana w głowę i ogon a także odpowiedni, nadający rytm bęben wejdzie oficjalnie na nadwiślańskie bulwary.
A tam już czekała scena i oficjalne powitanie Załogi – a także godny posiłek, na który wszyscy zapracowali wiosłem.
W gronie przedstawicieli zaprzyjaźnionych organizacji dr Alicji Pawelec – Olesińskiej (WWF Polska), Izabeli Sałamacha (Operacja Czysta Rzeka), dr Ilony Biedroń (Fundacja Zdrowa Rzeka), Wojciecha Falkowskiego (Biznes dla Klimatu) oraz Ewy Ewart (dziennikarki i producentki) rozmawialiśmy o tym, co znaczy dla nas rzeka i w jaki sposób, wypełniając nasze role możemy o dbać o jej naturalne piękno. Zwieńczeniem dnia była projekcja filmu wyreżyserowanego przez Ewę Ewart „Do ostatniej kropli”.
To był najdłuższy dzienny odcinek do tej pory. Dodatkowe 10 kilometrów, które obie zmiany musiały zrobić, to nie było byle co. Dla całej ekipy to czwarty dzień na wodzie. Jesteśmy w połowie wyprawy.
Następny przystanek – Przystań Morka, Płock.
Zrozumieć Wisłę – historia w odcinkach
- Z Krakowa do Opatowca
- Z Opatowca do Sandomierza
- Z Sandomierza do Puław
- Kolejne odcinki w przygotowaniu
Bądź na bieżąco śledząc Manifest Klimatyczny na Facebooku!