Zrozumieć Wisłę: Z Płocka do Torunia
Od Płocka Wisła jest właściwie tylko z nazwy. Przez niemal 40 kilometrów – aż do Włocławka – ciągnie się zalew zaporowy. Sztucznie ukształtowany, rzecz jasna. Płyniemy po jeziorze, autopilot włączony. Krajobraz jak na autostradzie.
633 kilometr Wisły. Zalew Włocławski. Gdzie ten nurt, gdzie te mielizny, gdzie te ledwie wynurzające się nad lustro wody przeszkody, które nadawały kolorytu wcześniejszym etapom? Nie ma się co łudzić – przez kolejne 40 kilometrów będzie trochę nudnawo.
Delikatnie wieje. Żal, że houseboat nie ma żagla, moglibyśmy chociaż tak urozmaicić sobie ten fragment trasy. No trudno, nie ma co narzekać. Taka uroda naszej Wisły.
Zapora we Włocławku zaczyna majaczyć z oddali. Z daleka wygląda nawet zwyczajnie, ale im bliżej, tym większe wrażenie. Jej ogrom jest wręcz przytłaczający, ale tak naprawdę najgorsze (dla mnie) dopiero nastąpi.
Wejście do śluzy jest po lewej stronie, trzeba zameldować się u obsługi śluzy, uiścić konkretną opłatę (osiem złotych, dwadzieścia groszy PLN za jednostkę), wejść do śluzy i poczekać na opuszczenie wody do dolnego poziomu. Zaczyna się niewinnie, siedzimy, żartujemy, niby nic się nie dzieje. Ale powoli, niespostrzeżenie ściany rosną, niebo się oddala i jakby tak zaczyna brakować powietrza. Czuję się, jakby ktoś wrzucił mnie właśnie na dno studni. To oczywiście tylko irracjonalne wrażenie, niemniej trudne do opanowania.
Frontalnie wyłaniają się z wody gigantyczne niebieskie drzwi. Stalowe wrota do wolności. Czekam na ten moment, bo już naprawdę czuję, że nie mam czym oddychać, a bardzo nie chciałabym umrzeć w tej studni. Panika osiąga najwyższy stopień, żarty się skończyły. Najdłuższe dwadzieścia minut w moim życiu. Reszta ekipy odznacza się luzem. Czyli tylko ja mięknę i marszczę się, jak zapomniana w lodówce marchewka.
-
Po co nam ta zapora?
Włocławek jest w Polsce znany z trzech rzeczy: niegdyś najlepszego keczupu w Polsce, koszykarskiego Anwilu i zapory na Wiśle. Ta ostatnia to gigantyczna, w sensie ścisłym, przypominajka o tym, że w latach PRLu władze naszego kraju miały ambicje wprost proporcjonalne do dzieł architektonicznych, które w tym czasie powstawały.
Kilka danych technicznych dla fanów budowli hydrotechnicznych: całkowita długość wynosi 1200 metrów. Składa się z zapory czołowej, jazu, hydroelektrowni oraz śluzy, które usytuowane są w jednej linii. Zapora o długości 650 metrów znajduje się między prawym wysoczyznowym brzegiem Wisły a jazem. Zbudowano ją z gruntów piaszczystych. Maksymalna wysokość zapory dochodzi do 20 metrów, a jej szerokość w koronie wynosi 13 metrów. Jaz składa się z 10 jednakowych przęseł. Każde z nich o szerokości 20 metrów, zamykane jest stalowymi zasuwami. Długość całego jazu wynosi 246,8 metrów. Pomiędzy jazem a hydroelektrownią znajduje się przepławka dla ryb. Śluza żeglugowa typu dokowego jest zlokalizowana przy lewym brzegu. Posiada jedną komorę o wymiarach 12 m X l l 5 m, co pozwala na przepływanie jednostek do 1600 t. Przewidywana przepustowość śluzy wynosi 6,5 min t rocznie.
W okresie pierwszych trzech lat eksploatacji przepłynęły śluzę jednostki przewożące około 239 tys. ton rocznie. W następnych latach w przewozach zaznaczyła się tendencja malejąca. I chociaż w założeniu projektowym kaskada dolnej Wisły miała wpłynąć przede wszystkim na poprawę żeglugi na Wiśle, budowa zapory we Włocławku niemal spowodował zahamowanie żeglugi w dolnym odcinku rzeki Wisły. Piszę niemal, ponieważ nieprawdą byłoby stwierdzenie, że zahamowała całkowicie. Według operatorów śluzy rocznie przeprawia się tamtędy średnio osiem jednostek (pod pojęciem jednostki rozumie się również kajaki), zatem… liczba może i nie powala, ale jednak nie wynosi ona zero.
-
„Najbardziej kontrowersyjny obiekt hydrotechniczny w Polsce”
Tak niektórzy ochrzcili Włocławek. I być może jest w tym sporo racji. Był budowany w z założeniem, że będzie jednym z elementów infrastruktury wiślanej. Dziś, pracując samodzielnie przynosi więcej szkody niż pożytku. W ciągu minionych lat odbyło się wiele dyskusji, opracowano wiele raportów i ekspertyz na temat przyszłości stopnia. Nie przyniosły one jednak żadnego rezultatu, nie doprowadziły do wypracowania konkretnych rozwiązań. Specjaliści gospodarki wodnej uważają, że ze względów bezpieczeństwa oraz zapewnienia prawidłowej pracy stopnia konieczne jest wybudowanie następnego stopnia stabilizującego poziom wody dolnej stopnia Włocławek. Ekolodzy natomiast są zdania, że stopień Włocławek powinien zostać rozebrany, a koryto Wisły doprowadzone do stanu naturalnego sprzed wybudowania stopnia.
To może chociaż elektrownia wodna we Włocławku ma jakieś strategiczne znaczenie dla miksu energetycznego? Jak się okazuje – nie bardzo.
Elektrownia wodna we Włocławku w 2023 roku wyprodukowała około 750 GWh energii elektrycznej. Nie jest to zawrotna ilość energii, zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę potencjał OZE. Dla uproszczenia – same farmy wiatrowe wyprodukowały około 23,9 TWh energii elektrycznej. Zatem farmy wiatrowe w 2023 roku były około 31,9 razy bardziej efektywne pod względem produkcji energii. Biorąc pod uwagę liczby, Włocławek stanowi 0,43% polskiego miksu energetycznego.
Z resztą, według ekspertów energii wodnej nie można nazywać zieloną energią. Jej produkcja wiąże się z produkcją dużej ilości gazów cieplarnianych, zmianą stosunków wodnych, co przyczynia się do pogłębienia problemu suszy, dużymi zniszczeniami środowiska i utratą bioróżnorodności. Nie jest to ani ekologiczne ani opłacalne źródło energii.
Mój chwilowy atak paniki nieco zelżał. Tak mniej więcej dwa kilometry za Włocławkiem Wisła zaczęła przynosić spokój. Nie na długo jednak. Tym razem zaskoczyła pogoda – silny wiatr i krótki acz gwałtowny deszcz złapał nas miedzy Bobrownikami a Nieszawą. Smocza zaczęła nabierać wody. Szybka akcja, pomoc ekipy houseboata i można wiosłować dalej. Nie ma taryfy ulowej.
Ciechocinek mijamy płynąc już spokojnie i ciesząc się doskonałą pogodą.
Toruń wita nas pokazując swoja najpiękniejszą stronę. Panorama Starówki odbijająca się w wodzie oblanej czerwienią zachodzącego słońca robi niesamowite wrażenie. Wpływając do miasta Wisłą doświadczam czegoś nowego, widoku wcześniej nieznanego, a przecież zawsze mówiłam, że po Toruniu chodzę w kapciach. I właściwie nie jest to metafora – mieszkając za studenckich czasów zdarzało mi się chodzić po mieście w kapciach w sensie ścisłym. W piżamie z resztą też, ale to historie na zupełnie inną opowieść.
Nie mogę sobie odmówić spaceru po „moim” mieście. Chociaż plecak ciąży a do miejsca noclegowego jest niemały kawałek, nadrabiam drogi, by pooddychać piernikowym powietrzem i odwiedzić kilka starych kątów. Jest to osobliwe uczucie. Dociera do mnie, że od lat już tu nie mieszkam, ale nie mam zamiaru zachowywać się jak turystka.
Bulwary tętnią życiem. W końcu doczekały się remontu, stały się przyjaznym miejscem, pozwalają spokojnie spędzić czas nad rzeką. Miasto zwróciło się ku rzece i oddało ją swoim rezydentom.
Zrozumieć Wisłę – historia w odcinkach
- Z Krakowa do Opatowca
- Z Opatowca do Sandomierza
- Z Sandomierza do Puław
- Z Puław do Warszawy
- Z Warszawy do Płocka
Bądź na bieżąco śledząc Manifest Klimatyczny na Facebooku!